13 listopada 2011, 13:55
Pracując przy pielęgnacji ogrodów w pewnej prestiżowej warszawskiej firmie ogrodniczej, miewam do czynienia z mnogością sytuacji, które teoretycznie miejsca mieć nie powinny. Czasem trzeba podejmować trudne decyzje, które nie zawsze mają pozytywne konsekwencje, czasem także bywam przyparty do muru, przekraczam rubikon, ponoszę konsekwencje swoich decyzji..
Ostatnio koledzy podczas pracy opóścili ogród i pojechali gdzieś, szukać wrażeń. Wrócili pijani. jest ciemno, robota jeszcze nie zrobiona. Pytam wstawionego brygadzisty, ile jeszcze będziemy tu siedzieć. Ten mi grozi zwolnieniem. Inny pracownik jest tak pijany, że nie może ustać na nogach, wymiotuje do rabaty z różanecznikami, przewraca sięo worki ze zgrabionymi liśćmi. Trzeci-kierowca usiłuje mi wciskać, że tamten jest chory i źle się czuje. Sam był chyba trzeźwy, ale już tego nie sprawdzałem. Zgłosiłem wyjście, usłyszałem od brygadzisty serię obelg, groźby pobicia oraz że tacy jak ja mogą co najwyżej ulice zamiatać, bo do ogrodów się nie nadają, bo nie trzymam się z zespołem, nie piję...